Z przerażeniem zerknęłam na datę przy ostatnim dodanym przeze mnie (przed aż czterema miesiącami) poście, z jeszcze większym spoglądam na poziom mojego czytelnictwa w tym okresie. Nie czytałam...pewnie powinnam żałować i trochę tak jest, ale nie do końca, bo w tym czasie zajmowałam się innymi pasjami i przyznaję, że to nie jest wytłumaczenie dla mojego lenistwa (nie boję się przyznać, po prostu zrobiłam się leniwa), bo wiem, że znalazłabym czas na czytanie, ale zwyczajnie nie miałam na to ochoty, ani na blogowanie. Może i to głupie, ale tak po prostu było i nie widzę żadnego sensu w okłamywaniu kogokolwiek w tej kwestii, nie żyłam w ostatnim czasie książkami, miałam trochę więcej życia niż to bywało u mnie wcześniej, sporo się u mnie zmieniło gdy poszłam na studiach. Ale życie bywa przewrotne, a ostatnio jakoś mnie rozpieszczało i w tym momencie poczułam właśnie potrzebę kontaktu z literaturą. Kiedy w końcu po kilku miesiącach udało mi się w coś wkręcić przypomniałam sobie dlaczego zawsze kochałam czytać i jak bardzo mi tego brakowało. Przyznaję się zaniedbałam tę część życia, która kiedyś była dla mnie taka ważna, ale teraz wracam...wracam też na bloga i od razu mam dla Was kombo,, bo wlecą dwie recenzje. Pierwszą mam dla Was już teraz, kolejna będzie na dniach.
Jak zwykle moja paplanina jest trochę przy długa...pewnie już odwykliście od tego, ze muszę strzelić solidny internetowy monolog zupełnie niezwiązany z recenzją zanim przejdę do rzeczy. Dawno nie pisałam nie dłuższego, więc ostrzegam, że tekst może być dość chaotyczny, ale musze od nowa wdrożyć się w to wszystko. A teraz recenzja (pewnie i tak od razu przejdziecie do recenzji pomijając ten bełkot, który ją poprzedza)... DO RZECZY, proszę Państwa...WRACAM DO GRY!
Po zapoznaiu się z dwoma pierwszymi tomami serii Lux, które wyszły spod pióra pani Armentrout, stwierdziłam, że mimo iż jeszcze nie przeczytałam całości: jest to jedna z moich ulubionych serii. Styl pisania autorki kupił mnie totalnie, więc zaopatrzyłam się w książkę Obsesja umieszczoną właściwie w tym samym uniwersum z tym, że do czynienia mamy nie z Luksjanami, a ich przeciwnikami: Arumianami. Właściwie nie miałam żadnego obrazu tej powieści wcześniej: nie czytałam recenzji, ocen, czy opinii, zabrałam się za nią w ciemno: "Bo to przecież Armentrout" i powiedzieć, że jestem książką rozczarowana to dość mocny eufemizm, ale po kolei:
Serena nie uwierzyła przyjaciółce, gdy ta sprzedała jej historię o tym, że syn senatora nie jest człowiekiem (nie oszukujmy się, nic dziwnego, że jej nie uwierzyła). Później Serena jest świadkiem śmierci przyjaciółki z rąk kosmity (o ironio jej później też nikt nie wierzy). Dziewczyna lekko mówiąc utknęła w niezłym bagnie.
Hunter z kolei jest Arumianinem, który pracuje dla Departamentu Obrony (przez pracę rozumiemy tu zabójstwa, nie robienie kawy oficerom). Mężczyzna dostaje zadanie, które polegać ma na chronieniu Sereny (i wydobyciu z niej informacji) i wtedy zaczyna się zabawa...
Uwielbiam styl pisania autorki: jest lekki i przyjemny, a jej książki czyta się naprawdę szybko i są świetną rozrywką i to się tutaj nie zmieniło, dialogi bywają na bardzo fajnym, wysokim poziomie...ale no właśnie: BYWAJĄ, nie "SĄ".
Czytając Obsesję odniosłam wrażenie, że Pani Armetrout dawno nie zaruchała, bo ta książka to nawet nie jest softporn...to regularne porno z fabułą dopisaną między erekcjami Huntera, scenami seksu, scenami w których bohaterowie zmierzają do seksu, a podniecaniem się z byle powodu przy każdej możliwej okazji.
Nie jestem w żadnym wypadku przeciwniczką scen erotycznych w książkach, wręcz przeciwnie bardzo je lubię, ale tutaj jest tego za dużo. Na tego typu sytuacje powinno się czekać i wtedy one sprawiają czytelnikowi jakąś przyjemność (o ile są napisane z jakimś "smakiem", tutaj niestety tak nie jest). Sceny naładowane erotyzmem powinny stanowić jakąś rozsądną część powieści, które wplatają się gdzieś w fabułę, ale tu mamy w sumie bez żadnego ostrzeżenia książkę w której sceny erotyczne, które czasami są zwyczajnie niesmaczne przerywane są od czasu do czasu jakąś namiastką fabuły.
Można wnieść do książki pełną napięcia seksualnego, zmysłową aurę, nie używając słowa "erekcja" na co drugiej stronie.
Hunter jest jakimś maniakiem seksualnym, czasem podchodzącym wręcz pod psychopatę. Główna bohaterka też co chwilę jest podniecona, przy czym wszystko to napisane jest w taki sposób, że mam wrażenie jakbym czytała napisane przez sfrustrowanych użytkowników internetu opowiadania erootyczne, a nie książkę jakby nie patrzeć autorki, która odniosła jakiś tam sukces w świecie literatury paranormalnej.
Gdyby nie fakt, że cały ten wyciekający z każdej strony ksiażki zbędny erotyzm, książka miałaby niezły potencjał, ale mnie to zwyczajnie raziło, bo przy kolejnej scenie między naszymi bohaterami ja miałam już zwyczajnie dość. Zazwyczaj narzekam na niedobór tych bardziej gorących scen w książkach, ale tutaj dostałam w mordę tak gargantuiczną ilością niesmacznych treści, że chyba już nigdy nie będę narzekać na zbyt małą ich ilość, jednak "Co za dużo to nie zdrowo" i tutaj w stu procentach się z tym zgadzam.
Ciężko w sumie skupić się na czymkolwiek innym, kiedy 90% książki stanowi erotyka ciężko jest pisać o bohaterach, fabule czy czymkolwiek... Bohaterowie, poza tym, że są wiecznie napaleni nie reprezentują sobą w sumie nic wyjątkowego, ciekawego czy niezwykłego, a ich życie wewnętrzne w większości przypadków ogranicza sie do "O, Ku*** jak On/Ona mnie podniecał/a". Czy polecam? Zostawiam to Waszej interpretacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz