Photobucket Photobucket Photobucket Photobucket Photobucket

środa, 31 grudnia 2014

Rok razem. 1 urodziny bloga. Happy New Year i małe podsumowanie.



Nie mam pojęcia od czego powinnam zacząć. Ten rok nie był dla mnie zbyt dobry, właściwie był słaby, pod wieloma względami. Bywały dni ciężkie, ale bywały też te dobre. W tych momentach, w których miałam ochotę zamknąć się przed całym światem towarzyszyły mi oczywiście książki. Nie przeczytałam ich wprawdzie zbyt wiele, bo przechodziłam w tym roku miały czytelniczy kryzys, ale książki zawsze były ze mną w tych chwilach, w których ludzie zawiedli. 
 Dokładnie rok temu pomyślałam sobie "Co by było gdybym pisała o tym co czytam i oglądam?!" i tak oto w krótkiej chwili powstał blog, który też był dla mnie w pewnych chwilach dobrym pocieszeniem i w tym miejscu chciałabym bardzo podziękować tym, którzy śledzili moje poczynania na tym blogu, a to aż 51 osób, które przeżyło starcie z moimi wypocinami :D Bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i za to, że jesteście i mam wielką nadzieję, że nadal będziecie, bo chociaż nie jestem ostatnio zbyt aktywna to pamiętam o blogu i staram się jak tylko mogę znaleźć czas na jego prowadzenie. A teraz dosyć biadolenia i użalania się nad sobą, bo w końcu jest Sylwester. Ja spędzam go w domu, ale Wam życzę udanej zabawy Sylwestrowej i oczywiście wszystkiego dobrego w nadchodzącym roku 2015, aby był lepszy niż ten i owocował samymi sukcesami i pięknymi chwilami. Ja już się z Wami żegnam, zatem do zobaczenia w Nowym Roku, mam nadzieję, że będą to częstsze spotkania. Niebawem planuję zrobić również jakiś niewielki konkurs, więc bądźcie gotowi. Pozdrawiam serdecznie (:

wtorek, 23 grudnia 2014

John Green, 19 razy Katherine

Wszechświat nie spiskuje po to, by zaprowadzić człowieka w jakieś konkretne miejsce.

Na dzień dobry padam na twarz i błagam o wybaczenie, że tak długo nic nie pisałam, ale miałam tak dużo spraw na głowie, że nie miałam czasu na czytanie, a już tym bardziej na pisanie. Dzisiaj jednak, w Wigilię Wigilii Bożego Narodzenia przychodzę do Was z nową recenzją i to recenzją nie byle jaką, bo z recenzją książki Johna Greena, którego książki trafiają do mnie choć nie jestem fanką reprezentowanego przez tego Pana gatunku. 
Nim jednak przejdę do samej książki chciałabym wszystkim Wam życzyć: ciepłych, radosnych, rodzinnych świąt pełnych miłych wspomnień, książek i pysznego jedzenia. Niech uśmiech zawsze gości na Waszych twarzach, a przynajmniej wtedy, gdy jest to możliwe. No i oczywiście spełnienia wszystkich Waszych planów, a może także marzeń. Pozdrawiam serdecznie.
A teraz: do rzeczy.
Colin to trochę dziwny gość. Podobają mu się tylko dziewczyny o imieniu Katherine...i otóż tak się dziwnie złożyło, że owe Katherine zawsze go rzucają. W skrócie: Colin ma za sobą 19 związków (to o całe 19 więcej niż ja, co wprawia mnie w lekką konsternację). Ostatni związek tak go załamał, że Colin decyduje się na wyruszenie w podróż ze swoim przyjacielem Hassanem.


Ja wiedziałam, że to jest książka Greena (bo tak mi napisali na okładce, więc uwierzyłam) i, że mogę się po niej dużo spodziewać, ponieważ mam już doświadczenie z autorem i wiem, że jego książki są warte uwagi. Nie pomyliłam się głodując przez tydzień, aby kupić tę właśnie książkę.

O książkach Greena nie mogę pisać dużo, bo są po prostu dobre. O losach Colina i Hassana czyta się lekko i przyjemnie. Zabawne dialogi i narracja, co jest dużym plusem dla tego typu książek.
Ciekawe postaci, wykreowane w bardzo dobry sposób, jak na Greena przystało, te postaci po prostu się lubi.
Książka w bardzo przystępny sposób i odpowiednią dozą humoru pokazuje nam sprawę dorastania. Odkrywania siebie, odnajdywania siebie i o tym co sprawia, że stajemy się 'pełni'. Jak zwykle jestem usatysfakcjonowana tym co napisał dla nas John Green, a książkę oczywiście serdecznie wszystkim polecam.








 

niedziela, 9 listopada 2014

MOVIEWORLD: Čarlston za Ognjenku (2008) Łzy na sprzedaż



Metafora tak wielka, że nie wiesz, czy w ogóle jest metaforą...

Miłość...
Pożądanie...
Samotność... Tak wielkie, że nie wiesz...

Serbia po Pierwszej Wojnie Światowej. Wszyscy mężczyźni (nie licząc staruszka Bisy) zginęli. Wymyśloną wioskę zamieszkują tylko kobiety. Głównymi bohaterkami są Mała Boginka i jej siostra Ognjenka, które chcąc 'zaznać miłości' przyprawiają biednego staruszka o zawał, co z kolei skutkuje złością kobiet w wiosce. Kobiety postanawiają wyruszyć w podróż, aby sprowadzić do wioski nowych mężczyzn.

Ten film, to kawał dobrego, europejskiego kina, jakże różnego od tego czym zazwyczaj zawalani jesteśmy idąc do kina. 

Baśniowy klimat, magia i miłość, a może brak miłości? Wiem, że nie jestem odpowiednią osobą do pisania o miłości, bo to jedna z tych rzeczy, o których mówić nie lubię, ale to nie jest kolejne filmidełko rodem z Hollywood(u) ze z góry przewidzianym biegiem wydarzeń, to film, który sprawił, że nawet ja zaczęłam się zastanawiać...
Do czego prowadzi brak miłości, ciepła, samotność i jak wielka może być ta samotność, jak bolesna. W sumie dość trudno ubrać mi w słowa to co chcę przekazać. Ten film cisnął mną o ziemie (mną i moimi zajeżdżającymi feminizmem poglądami), bo mimo całej tej bajkowej, magicznej oprawy jest tak do bólu dobry i prawdziwy, że jednokrotne obejrzenie to dla mnie za mało. 

 Jeśli tak jak ja lubicie się czasem trochę wysilić oglądając film, to ten zdecydowanie jest warty polecenia. Oglądając ten film poczułam, że mimo tego co mówię o miłości, czy kobietach nadal jestem kobietą...





poniedziałek, 6 października 2014

Prawie jak (nie)ludzie, Sally Green Half Bad

Rzeczy nie są dobre czy złe same w sobie.
Są takie, jakimi nam się wydają
William Shakespere, Hamlet

 Nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni brakuje mi słów, zaczynam podejrzewać, że coś ze mną nie tak i pewnie po prostu zgłupiałam co jest przyczyną tej blokady.
Muszę przyznać, że nie wiedziałam czego mam się spodziewać po tej książce, właściwie w ciemno ją zakupiłam w przedsprzedaży, bo zazwyczaj podobają mi się książki polecane na amerykańskim/angielskim booktubie. Ta książka to coś innego, coś bardzo realnego i prawdziwego mimo, że opowiada o magii. Ja odbieram ją na swój własny, pokręcony sposób i choć nie wiem czy był to najlepszy wybór po poprzedniej: Obsydianie, który był dla mnie czymś bardzo osobistym (chociaż prawdopodobnie nie jestem kosmitą), to wiem, że to dobry wybór w ogóle (trochę zagmatwałam, przepraszam)
 Ja podczas czytania tej książki skupiałam się bardziej na tym w jaki sposób autorka pokazała bohaterów niż innych rzeczach, to książka dobra w kontekście behawioralnym pokazuje jak okrutnie potrafią być ludzie i jak bezsensowne potrafią być ich motywy. 

Współczesna Anglia. Obok ludzi żyją czarodzieje i czarodziejki - biali (dobrzy) oraz czarownicy i czarownice - czarni (źli). Natan to syn czarodziejki i czarownika. Matka nie żyje, a ojciec ścigany jest przez Radę Białej Magii. Natan jest tak zwanym półkodem. Więziony w klatce, bity i poniżany przez białych (dobrych!!) Natan musi uciec aby odnaleźć ojca i otrzymać od niego trzy dary, by mógł zostać pełnoprawnym magiem inaczej umrze. Nie może ufać nikomu. 

Sprawa bohaterów ogólnie jest dosyć ciekawa, bo choć ogólnie nie są to jakoś wyjątkowo niesamowicie dobrze zrobione postaci, to jednak łatwo (przynajmniej mnie było łatwo) poczuć się blisko nich. Nie mogę powiedzieć, że nikt mnie nie denerwował, bo to byłoby kłamstwo, denerwowali mnie wszyscy tak zwani biali, ci niby dobrzy, ale to jak sądzę był zamierzony efekt, bo takich okrutnych ludzi raczej się nie lubi (no chyba, że sam jesteś bestią?)
 Nie wiem czy celem autorki było naświetlenie okrucieństwa ludzi w formie powieści fantastycznej, ale mniej więcej tak to według mnie wyszło. Książka zdecydowanie może skłonić do przemyśleń, choć wcale nie musi.
 Sam pomysł był świetny, chociaż trochę trudno było mi sobie wyobrazić, że dzieje się to we współczesności. Jestem zadowolona z realizacji. Uważam książkę za poprawną, a momentami nawet bardzo dobrą. Niektórzy powiedzieliby coś w stylu "szału nie ma", ale myślę, że nie o szał tu chodziło, a przynajmniej taką mam nadzieję.

 Styl pisania autorki sprawił, że czułam się na prawdę blisko z Natanem (chociaż może nie tylko styl pani Green to sprawił...) Książkę czytało się szybko i no powiedzmy, że przyjemnie, chociaż trudno może być czytać z przyjemnością o takim traktowaniu innego człowieka z jakim w Half Bad się spotykamy. Książka raczej nie należy do tych typowo "łatwych", ale zdecydowanie jest dobra. Nie wiem co jeszcze mogłabym napisać, wiec po prostu rekomenduję książkę Sally Green, myślę, że warto po nią sięgnąć, a sprawą czytelnika będzie to jak ją odbierze.


 

sobota, 4 października 2014

Recenzja, której NIE MA: Obsydian, Jennifer L. Armentrout

Książki były konieczną ucieczką, którą zawsze podejmowałam z radością.

Są książki po których przeczytaniu mam ochotę zatrzymać je tylko dla siebie i z nikim się nimi nie dzielić. Taką książką jest dla mnie Obsydian. Długo myślałam, że napiszę recenzję, ale po prostu nie jestem w stanie, tak książka z niewiadomych nawet dla mnie samej powodów jest czymś tak osobistym i prywatnym, że nie dam rady tak po prostu o niej napisać, bo nie byłabym w stanie ubrać tego co chcę przekazać w słowa. Wiem, że liczyliście na moje niezwykle błyskotliwe komentarze (przepraszam za tę dozę ironii, ale książka jeszcze mnie trzyma i chyba jeszcze długo będzie) niestety tym razem recenzja się nie dokonała, przepraszam serdecznie.
Zastanawiacie się pewnie "Po co więc jest ten post?", otóż nie mogłam też tak po prostu nie wspomnieć w ogóle o tym, że z książką się zaznajomiłam, zwłaszcza, że dostałam od niej porządnego, emocjonalnego kopa, ocena jakby nie było musi zostać wystawiona, chociaż dla mnie książka nie mieści się w zwykłych ramach.
Chciałam również przeprosić za moje dość długie milczenie, ale nie miałam zbyt wiele czasu na sprawy pozaszkolne. Obiecuję, że się poprawię i będę Was niebawem znowu zamęczać moimi przemyśleniami i nie zawsze miłymi i kulturalnymi komentarzami.





niedziela, 14 września 2014

If I Stay - Film

True Love is a Bitch

Dawno, dawno temu, w odległym 2011 czytałam książkę "Jeśli zostanę" - nie podobała mi się. Nie znosiłam wtedy tego typu książek (nadal za nimi nie przepadam), więc po prostu uznałam ją za trochę słabą i naiwną. Kiedy usłyszałam o planach zrobienia filmu, nawet nie pamiętałam o tej książce i na ekranizacje bynajmniej się nie wybierałam, aż zobaczyłam jeden ze zwiastunów i ten jeden zwiastun już pierwszymi słowami sprawił, że postanowiłam, że na film iść muszę, nie ważne, że książka nie zrobiła na mnie wrażenia (z resztą było to trzy lata wcześniej, a gusta się modyfikują) no i oczywiście jak zwykle, dzień po premierze w kraju udałam się do kina. 

Nie będę tym razem w ogóle porównywać filmu z książką, bo właściwie jej nie pamiętam, napiszę tylko o moich odczuciach po seansie (i króliczych oczach po wyjściu z sali kinowej)

Mia Hall (Chloe Grace Mortez) to nieśmiała, niezwykle utalentowana dziewczyna, która stoi przed najtrudniejszym życiowym wyborem. Jeśli zdecyduje się opuścić dom by podążać za muzycznymi marzeniami, straci miłość swojego życia. Wszystko zmienia się w wyniku pewnego wydarzenia, a Mia zawieszona przez jeden dzień między życiem a śmiercią musi zdecydować, po której stronie zostanie. Czy wielka miłość przezwycięży niepewność i strach?

Po pierwsze: obsada! W Adama, wspomnianą wielką miłość dziewczyny (tak, piszę dziewczyny bo nie wiem jak odmienić to imię po Polsku, a nieodmienione wyglądało by dziwnie) wcielił się Jamie Blackley (pierwszy raz słyszę o tym aktorze) i ogólnie poradził sobie z rolą, chociaż ja bym raczej obsadziła w tej roli kogoś innego. Mia zagrana przez Chloe Grace, którą jako aktorkę bardzo lubię również dobrze wykonała swoje zadanie i w ogólnym rozrachunku jako para wypadli poprawnie. Jednak pomijając tę dwójkę moim zdaniem najlepiej swoje role odegrali Mireille Enos i Joshua Leonard, jako rodzice Mii(?)

Falling in Love with Adam was like Learning to Fly* 
 
 

Ogólnie film zrobiony został poprawnie, ale myślę, że mogło być lepiej, nie skupiałabym się jednak w przypadku filmów takich jak ten na wykonaniu i sprawach technicznych, na które zazwyczaj zwracam uwagę. Tutaj jednak trzeba się skupić na samej historii, na jakby nie patrzeć tragicznej historii, wzruszającej i (chyba) nawet pięknej. Ja bynajmniej płakałam niemal co chwila. Trudno mi to opisać, ale podczas oglądania filmu (przynajmniej takie było moje odczucie) czułam się jakby to było coś osobistego, prywatnego i jakby ta historia była częścią mnie i choć nie do końca wszystko mi się podobało, bo dość wymagający ze mnie odbiorca, to na prawdę wczułam się w ten film. Miłość bohaterów pokazana całkiem ciekawie, jednak tym co najbardziej mnie urzekło było ukazanie życia rodzinnego Hall'ów.

Na koniec chciałabym wziąć pod lupę stronę muzyczno-dźwiękową filmu, która fajnie została wpasowana do filmu i wszystko ładnie i płynnie ze sobą współgrało. Nie zabrakło oczywiście klasyki i trochę mocniejszych kawałków (ale tylko trochę mocniejszych) Ogólnie ze ścieżki dźwiękowej jestem zadowolona.




(*W filmie zdanie to brzmi inaczej.)

piątek, 12 września 2014

The Unbecoming of Mara Dyer | Mara Dyer. Tajemnica Michelle Hodkin - recenzja

Powinnam zapłakać. Ale nie mogłam.

Witam serdecznie! Czy znacie to uczucie, kiedy czekacie na pojawienie się jakiejś książki w Polsce, czujecie, że to może być to coś i...

I to faktycznie jest to coś, ja właśnie to uczucie miałam okazję odczuć na własnej skórze. Na książkę Hodkin czekałam dwa lata, odkąd to usłyszałam o niej po raz pierwszy (później emocje trochę przygasły, abym przez ostatni rok mogła ciągle się denerwować, że jeszcze jej nie ma (i może nie będzie) jednak się doczekałam i po raz pierwszy zamówiłam nawet książkę w przedsprzedaży) a teraz: do rzeczy.

Mara Dyer budzi się w szpitalu, nie pamiętając skąd się tam wzięła. Wydawałoby się, że już nic gorszego nie może jej spotkać. A jednak... To, iż nie pamięta momentu wypadku, w którym zginęli jej przyjaciele, podczas gdy ona sama w przedziwny sposób ocalała, budzi w niej podejrzenia, że kryje się za tym coś więcej. Ma rację.

Od pierwszych stron książka emanuje aurą tajemniczości. Ja jako fanka takich tajemniczych, pobudzających wyobraźnie rozwiązań zarówno w literaturze jak i w filmie po prostu nie mogłam się oderwać. Książka faktycznie ową obiecywaną mi przez wielu ludzi tajemnicę zawiera i to całkiem dobrze rozwiniętą. Napięcie jest odpowiednio budowane, a styl pisania autorki świetnie się zgrywa z całością, więc czyta się przyjemnie. Trudno było mi się oderwać. 

Książka jest idealnym miksem typowego YA, tajemnicy, romansu (trochę zbyt dużej ilości romansu), czasem z lekką nutą horrorystyczną, szczyptą (nie taką znowu małą) komedii i przyjemnie wprowadzoną stronę psychologiczną. Takie połączenie sprawia, że jestem oczarowana tą książką i mam ochotę na więcej. 

Bohaterowie zostali wykreowani w ciekawy sposób, autorka nie spłyciła ich, czego się mimo wszystko trochę spodziewałam. Bardzo fajne ukazanie życia wewnętrznego tytułowej bohaterki jest dla mnie wielkim plusem. No i oczywiście dostajemy super przystojniaka (bo przecież musi być przystojny jak z żurnala, nie może być przeciętny, no gdzieżby tam), który o zgrozo zainteresował się właśnie naszą bohaterką (no bo czemu by nie?!) Tutaj rozwiązanie na jest dość typowe, początkowa antypatia zmienia się w uczucie, ale ja jestem fanką schematów, więc mi to nie przeszkadza. Co do samej Mary jestem usatysfakcjonowana kreacją postaci, może dziewczyna jest trochę zagubiona, czego raczej się nie chwali, ale ma do tego prawo. Postaci poboczne raczej nie irytują.
 Nie wiem co jeszcze wielce błyskotliwego mogłabym o tej książce napisać, bo wydaje mi się, że to jedna z tych o których trzeba się przekonać na własnej skórze (tylko proszę nie brać tego dosłownie, bo nie chciałabym się przyczynić do wzrostu odsetka zabójstw i samobójstw) Od siebie książkę serdecznie polecam, nie jest zbyt ciężka jakby mogło się na początku wydawać, ale pewnie też nie każdemu się spodoba.